FCB vs. Villareal CF
Opis wydarzenia
Wczesnym rankiem 25 listopada 2006 roku silna, 20-osobowa ekipa Fan Club Barca Polska pojawiła się na krakowskim lotnisku Balice. Niespełna pół roku po zarejestrowaniu stowarzyszenia jako oficjalnej Penyy (14 lipca 2006 r.) zaczynała się właśnie pierwsza wyprawa FCBP do Barcelony - niesamowity wyjazd, również 'dzięki' kapryśnej aurze, która dostarczyła nam niespodziewanych emocji i dodatkowych wrażeń.
Na lotnisku wszyscy zjawili się punktualnie. Wielu z nas dojeżdżało tymi samymi pociągami, by już od pierwszych minut wyprawy działać na rzecz integracji. Wszak wielu z nas widziało się po raz pierwszy właśnie wtedy. Nim się zorientowaliśmy siedzieliśmy już jednak w samolocie. Lot upłynął na dyskusjach dotyczących miejsc, które warto zobaczyć będąc w Barcelonie, a także (a może przede wszystkim) meczu naszej drużyny, który to mieliśmy obejrzeć jeszcze tego samego dnia. Po 3 godzinnej podróży byliśmy na miejscu, jeszcze tylko odbiór bagaży i mogliśmy ruszać na podbój miasta.
Po szybkim zakwaterowaniu w hotelu przy Passeig de Gracia udaliśmy się na mały rekonesans. Pierwszym naszym celem stał się deptak La Rambla - wspaniałe miejsce, które tętni życiem przez niemal całą dobę, a przechodząc tamtędy nie sposób nie odwiedzić jednego z kilkudziesięciu sklepów prowadzonych przez 'przyjaciół' z Azji, którzy wiele zrobią, aby klient, który wstąpił już w ich gościnne progi nie wyszedł z pustymi rękami. Tym razem jednak szybko uporaliśmy się z zakupami - każdy bowiem myślami był w innym miejscu, a w głowach trwało już końcowe odliczanie, z każdą godziną pozostawało bowiem mniej czasu do głównego punktu wyjazdu - meczu FC Barcelona - Villarreal CF.
Przed pojedynkiem La Liga trafiliśmy jednak jeszcze na Mini Estadi, gdzie swoje spotkanie rozgrywała Barca B, a kilku z nas zakupiło nawet bilety nie wiedząc o tym, że posiadacze wejściówek na mecz pierwszej drużyny za oglądanie rezerw płacić nie muszą (czego się jednak nie robi dla klubu :) ).
Samo spotkanie minęło nam dość szybko, a po jego zakończeniu niemalże biegiem udaliśmy się na Camp Nou. Dla większości z nas była to pierwsza wizyta w świątyni futbolu, dlatego też po zajęciu miejsc na trybunach sporo czasu zajęło zanim ochłonęliśmy i dotarło do nas, gdzie się znajdujemy. Do szczęścia brakowało już tylko meczu, no i oczywiście zwycięstwa naszej 11-tki. 'Danie dnia' w pełni zaspokoiło nasze apetyty. Piłkarze Barcelony po doskonałej grze wygrali 4:0, a euforię wywołały zwłaszcza przepiękne bramki Iniesty oraz Ronaldinho, które były okrasą tego wieczoru. Po końcowym gwizdku długo nie opuszczaliśmy stadionu, a kiedy już w końcu to uczyniliśmy rozpoczęliśmy świętowanie zwycięstwa, trwające oczywiście do białego rana. Mecz na Camp Nou - dla wielu pierwszy obejrzany na żywo - dostarczył niesamowitych emocji, które emanowały przez kolejne długie godziny. Zdecydowanie zdawaliśmy sobie bowiem sprawę, że jesteśmy szczęściarzami. Tak wspaniałego pokazu futbolu Camp Nou nie widziało wtedy dość dawno.
Po krótkim odpoczynku (w takim miejscu nie warto przecież tracić czasu na sen ;) ) i szybkim śniadaniu udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Niektórzy postanowili jeszcze coś przekąsić, dlatego udali się do jednej z knajp na Ramoli, gdzie jak się okazało bagietki do najtańszych nie należą, a rachunek, jaki wtedy troje z nas zapłaciło urósł wtedy do rozmiarów legendy. Zgodnie jednak stwierdziliśmy, że smakowało jak nigdy, co było równoznaczne, że było warto.W tym czasie druga ekipa zupełnie przypadkiem natknęła się na Sandro Rosella, z którym podyskutowaliśmy na temat wspaniałej gry Barcelony w rozegranym dzień wcześniej pojedynku. Po kilkugodzinnym spacerze po mieście i obejrzeniu ważniejszych miejsc (takich jak Sagrada Familia czy Palau de la Generalitat) udaliśmy się do jednej do z miejscowych knajp, gdzie oprócz degustacji miejscowych alkoholi mogliśmy również obejrzeć transmisję z jednego ze spotkań Primera Division. Wieczór spędziliśmy natomiast na szeroko pojętej integracji, również z zamieszkującymi nasz hostel przybyszami z odległych miejsc świata (że wspomnę tu chociażby 'Grażynkę' - supersympatyczną turystkę z RPA). Zabawa trwała oczywiście długo, a hotelowy barek był wyjątkowo wesół tej nocy. Działo się wtedy wiele... w szczególności warta przypomnieć swojego rodzaju kult, jakim cieszył się Ronaldinho Gaucho :)
Dzień trzeci prawie w całości poświęciliśmy na zwiedzanie miejsc najważniejszych dla każdego kibica Barcelony - stadionu, klubowego muzeum oraz FCBotigi - wielkiego sklepu, w którym można kupić niemalże wszystko z herbem FCB. Po sprawdzeniu stanu posiadania ruszyliśmy zatem na polowanie, które zakończyliśmy dosłownie po kilku godzinach bojów. Zawartość portfela nie pozwalała na zabranie ze sobą wszystkiego, co by się chciało, dlatego musieliśmy podejmować wiele ciężkich wyborów - część gadżetów musiała wylądować z powrotem na półkach. Po zakupach czekało nas jeszcze jedno wyzwanie, w postaci upchania wszystkich drobiazgów do toreb, co w niektórych przypadkach wyglądało na zadanie z gatunku 'Mission Impossible'. Na szczęście daliśmy radę, a ponieważ zostało nam jeszcze tego dnia trochę czasu, udaliśmy się grupką na zwiedzanie Parku Guell, który wieczorem robi niesamowite wrażenie, tym razem spotęgowane dodatkowo dobiegającymi zewsząd głosami poszukiwaczy niezidentyfikowanego osobnika (czy tajemnicze krzyki wołały o 'wujka' czy o 'Marka' nie wiemy do dziś).
Wszystko, co dobre szybko się kończy - nadejście następnego poranka oznaczało dla nas konieczność opuszczenia stolicy Katalonii. Bladym świtem, gdy miasto powoli budziło się do życia, wyruszyliśmy w kierunku lotniska El Prat, po drodze wspominając najciekawsze wydarzenia ostatnich dni i nie mając jeszcze pojęcia o tym, że to nie koniec atrakcji, a zaplanowany na ten dzień powrót do domu... nie dojdzie do skutku. Nad Polskę nadciągnęły bowiem największe od 40 lat mgły, co całkowicie sparaliżowało ruch lotniczy oraz uniemożliwiło nam powrót do kraju drogą powietrzną. Trochę czasu oraz nerwów zajęło nam znalezienie opcji rezerwowej. Kilkanaście telefonów do Polski, kilka narad, ocena sytuacji finansowej i ostatecznie udało nam się wprowadzić w życie 'Plan B' - zamiast bezpośredniego lotu do Krakowa czekała nas brawurowo wybrana trasa Barcelona - Salzburg - Wiedeń - Katowice. Posiłkując się kartą VISA oraz Polskimi Kolejami Państwowymi obraliśmy kierunek POLSKA. Nie było łatwo, do kraju dotarliśmy następnego dnia rano i tutaj przyszedł czas pożegnań i podziękowań za wspólną wyprawę. Koniec trasy malował się jednak mgliście - każdy z nas musiał jeszcze dojechać do swojego miasta, po wielogodzinnej podróży z zagranicy stanowiło to już nie lada wyzwanie.
Członkowie 'Equipo Salzburg' końcowy przystanek zamiast we wtorkowy wieczór osiągnęli w środę po południu. Do domów dotarliśmy niesamowicie wyczerpani. Rekordziście podróż od wyjścia z hotelu do przekroczenia progu domu zajęła grubo ponad 30 godzin. Wszyscy jednak byliśmy szczęśliwi, że dane nam było wziąć udział w tym fantastycznym wyjeździe. Wspólne przygody rodem z filmów przygodowych wzbudziły w nas wielką solidarność i na wiele następnych spotkań, zlotów i zjazdów scementowały przyjaźń, jaką darzymy się do dziś. Przygody 'Equipo Salzburg' do dziś wspominamy podczas kolejnych wyjazdów do Serca Katalonii, zawsze pewni jednego: Barcelona to miejsce, do którego warto jest wrócić!
AUTOR: Szczur & Pytoneyro
Informacje dodatkowe
Pierwszy historyczny wyjazd FCBP
Wczesnym rankiem 25 listopada 2006 roku silna, 20-osobowa ekipa Fan Club Barca Polska pojawiła się na krakowskim lotnisku Balice. Niespełna pół roku po zarejestrowaniu stowarzyszenia jako oficjalnej Penyy (14 lipca 2006 r.) zaczynała się właśnie pierwsza wyprawa FCBP do Barcelony - niesamowity wyjazd, również 'dzięki' kapryśnej aurze, która dostarczyła nam niespodziewanych emocji i dodatkowych wrażeń.
Na lotnisku wszyscy zjawili się punktualnie. Wielu z nas dojeżdżało tymi samymi pociągami, by już od pierwszych minut wyprawy działać na rzecz integracji. Wszak wielu z nas widziało się po raz pierwszy właśnie wtedy. Nim się zorientowaliśmy siedzieliśmy już jednak w samolocie. Lot upłynął na dyskusjach dotyczących miejsc, które warto zobaczyć będąc w Barcelonie, a także (a może przede wszystkim) meczu naszej drużyny, który to mieliśmy obejrzeć jeszcze tego samego dnia. Po 3 godzinnej podróży byliśmy na miejscu, jeszcze tylko odbiór bagaży i mogliśmy ruszać na podbój miasta.
Po szybkim zakwaterowaniu w hotelu przy Passeig de Gracia udaliśmy się na mały rekonesans. Pierwszym naszym celem stał się deptak La Rambla - wspaniałe miejsce, które tętni życiem przez niemal całą dobę, a przechodząc tamtędy nie sposób nie odwiedzić jednego z kilkudziesięciu sklepów prowadzonych przez 'przyjaciół' z Azji, którzy wiele zrobią, aby klient, który wstąpił już w ich gościnne progi nie wyszedł z pustymi rękami. Tym razem jednak szybko uporaliśmy się z zakupami - każdy bowiem myślami był w innym miejscu, a w głowach trwało już końcowe odliczanie, z każdą godziną pozostawało bowiem mniej czasu do głównego punktu wyjazdu - meczu FC Barcelona - Villarreal CF.
Przed pojedynkiem La Liga trafiliśmy jednak jeszcze na Mini Estadi, gdzie swoje spotkanie rozgrywała Barca B, a kilku z nas zakupiło nawet bilety nie wiedząc o tym, że posiadacze wejściówek na mecz pierwszej drużyny za oglądanie rezerw płacić nie muszą (czego się jednak nie robi dla klubu :) ).
Samo spotkanie minęło nam dość szybko, a po jego zakończeniu niemalże biegiem udaliśmy się na Camp Nou. Dla większości z nas była to pierwsza wizyta w świątyni futbolu, dlatego też po zajęciu miejsc na trybunach sporo czasu zajęło zanim ochłonęliśmy i dotarło do nas, gdzie się znajdujemy. Do szczęścia brakowało już tylko meczu, no i oczywiście zwycięstwa naszej 11-tki. 'Danie dnia' w pełni zaspokoiło nasze apetyty. Piłkarze Barcelony po doskonałej grze wygrali 4:0, a euforię wywołały zwłaszcza przepiękne bramki Iniesty oraz Ronaldinho, które były okrasą tego wieczoru. Po końcowym gwizdku długo nie opuszczaliśmy stadionu, a kiedy już w końcu to uczyniliśmy rozpoczęliśmy świętowanie zwycięstwa, trwające oczywiście do białego rana. Mecz na Camp Nou - dla wielu pierwszy obejrzany na żywo - dostarczył niesamowitych emocji, które emanowały przez kolejne długie godziny. Zdecydowanie zdawaliśmy sobie bowiem sprawę, że jesteśmy szczęściarzami. Tak wspaniałego pokazu futbolu Camp Nou nie widziało wtedy dość dawno.
Po krótkim odpoczynku (w takim miejscu nie warto przecież tracić czasu na sen ;) ) i szybkim śniadaniu udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Niektórzy postanowili jeszcze coś przekąsić, dlatego udali się do jednej z knajp na Ramoli, gdzie jak się okazało bagietki do najtańszych nie należą, a rachunek, jaki wtedy troje z nas zapłaciło urósł wtedy do rozmiarów legendy. Zgodnie jednak stwierdziliśmy, że smakowało jak nigdy, co było równoznaczne, że było warto.W tym czasie druga ekipa zupełnie przypadkiem natknęła się na Sandro Rosella, z którym podyskutowaliśmy na temat wspaniałej gry Barcelony w rozegranym dzień wcześniej pojedynku. Po kilkugodzinnym spacerze po mieście i obejrzeniu ważniejszych miejsc (takich jak Sagrada Familia czy Palau de la Generalitat) udaliśmy się do jednej do z miejscowych knajp, gdzie oprócz degustacji miejscowych alkoholi mogliśmy również obejrzeć transmisję z jednego ze spotkań Primera Division. Wieczór spędziliśmy natomiast na szeroko pojętej integracji, również z zamieszkującymi nasz hostel przybyszami z odległych miejsc świata (że wspomnę tu chociażby 'Grażynkę' - supersympatyczną turystkę z RPA). Zabawa trwała oczywiście długo, a hotelowy barek był wyjątkowo wesół tej nocy. Działo się wtedy wiele... w szczególności warta przypomnieć swojego rodzaju kult, jakim cieszył się Ronaldinho Gaucho :)
Dzień trzeci prawie w całości poświęciliśmy na zwiedzanie miejsc najważniejszych dla każdego kibica Barcelony - stadionu, klubowego muzeum oraz FCBotigi - wielkiego sklepu, w którym można kupić niemalże wszystko z herbem FCB. Po sprawdzeniu stanu posiadania ruszyliśmy zatem na polowanie, które zakończyliśmy dosłownie po kilku godzinach bojów. Zawartość portfela nie pozwalała na zabranie ze sobą wszystkiego, co by się chciało, dlatego musieliśmy podejmować wiele ciężkich wyborów - część gadżetów musiała wylądować z powrotem na półkach. Po zakupach czekało nas jeszcze jedno wyzwanie, w postaci upchania wszystkich drobiazgów do toreb, co w niektórych przypadkach wyglądało na zadanie z gatunku 'Mission Impossible'. Na szczęście daliśmy radę, a ponieważ zostało nam jeszcze tego dnia trochę czasu, udaliśmy się grupką na zwiedzanie Parku Guell, który wieczorem robi niesamowite wrażenie, tym razem spotęgowane dodatkowo dobiegającymi zewsząd głosami poszukiwaczy niezidentyfikowanego osobnika (czy tajemnicze krzyki wołały o 'wujka' czy o 'Marka' nie wiemy do dziś).
Wszystko, co dobre szybko się kończy - nadejście następnego poranka oznaczało dla nas konieczność opuszczenia stolicy Katalonii. Bladym świtem, gdy miasto powoli budziło się do życia, wyruszyliśmy w kierunku lotniska El Prat, po drodze wspominając najciekawsze wydarzenia ostatnich dni i nie mając jeszcze pojęcia o tym, że to nie koniec atrakcji, a zaplanowany na ten dzień powrót do domu... nie dojdzie do skutku. Nad Polskę nadciągnęły bowiem największe od 40 lat mgły, co całkowicie sparaliżowało ruch lotniczy oraz uniemożliwiło nam powrót do kraju drogą powietrzną. Trochę czasu oraz nerwów zajęło nam znalezienie opcji rezerwowej. Kilkanaście telefonów do Polski, kilka narad, ocena sytuacji finansowej i ostatecznie udało nam się wprowadzić w życie 'Plan B' - zamiast bezpośredniego lotu do Krakowa czekała nas brawurowo wybrana trasa Barcelona - Salzburg - Wiedeń - Katowice. Posiłkując się kartą VISA oraz Polskimi Kolejami Państwowymi obraliśmy kierunek POLSKA. Nie było łatwo, do kraju dotarliśmy następnego dnia rano i tutaj przyszedł czas pożegnań i podziękowań za wspólną wyprawę. Koniec trasy malował się jednak mgliście - każdy z nas musiał jeszcze dojechać do swojego miasta, po wielogodzinnej podróży z zagranicy stanowiło to już nie lada wyzwanie.
Członkowie 'Equipo Salzburg' końcowy przystanek zamiast we wtorkowy wieczór osiągnęli w środę po południu. Do domów dotarliśmy niesamowicie wyczerpani. Rekordziście podróż od wyjścia z hotelu do przekroczenia progu domu zajęła grubo ponad 30 godzin. Wszyscy jednak byliśmy szczęśliwi, że dane nam było wziąć udział w tym fantastycznym wyjeździe. Wspólne przygody rodem z filmów przygodowych wzbudziły w nas wielką solidarność i na wiele następnych spotkań, zlotów i zjazdów scementowały przyjaźń, jaką darzymy się do dziś. Przygody 'Equipo Salzburg' do dziś wspominamy podczas kolejnych wyjazdów do Serca Katalonii, zawsze pewni jednego: Barcelona to miejsce, do którego warto jest wrócić!
AUTOR: Szczur & Pytoneyro