Data30.12.200900:00 - 05.01.201023:59

MiejsceBarcelona

KategoriaWyjazdy

Opis wydarzenia

Ostatni wyjazd był wyjątkowy nie tylko dlatego, że to jubileuszowy, 10. wypad do stolicy Katalonii, ale również ze względu na okres, w którym mieliśmy bawić w Barcelonie. Czas poświątecznego rozprężenia, noworocznych postanowień i grudniowych upałów. Tak, tak, moi drodzy. Katalonia zaskoczyła nas pod koniec roku temperaturą sięgającą nawet 26 stopni Celsjusza. Zanim jednak mieliśmy możliwość zakosztować w śródziemnomorskim słońcu, zjechaliśmy się wszyscy, jak zwykle, do Poznania. Niektórzy już dzień wcześniej. Dodatkowej nocy oczywiście nie spożytkowaliśmy na balandze w wielkopolskich klubach. Wybieraliśmy się przecież na spotkanie z Villarreal, pierwszy mecz na Camp Nou po zdobyciu klubowego mistrzostwa świata, więc musieliśmy godnie uczcić sukces. Wytężona praca kilku osób zaowocowała ponadmetrowym malunkiem - wizerunkiem Guardioli płaczącego po szóstym triumfie. Efekty zachwyciły wszystkich na tyle, że nikt nie mógł doczekać się publicznej prezentacji.

 

Poranna zbiórka na Dworcu Letnim, mimo obecności sporej ilości nowych twarzy, minęła bardzo sprawnie. Już o 8.30 zabrzmiał silnik autokaru odjeżdżającego w kierunku zachodniej granicy. Szczęście wciąż dopisywało. Wyśmienita pogoda sprawiła, że na trasie obyło się bez przygód, a wjazd do miasta miał miejsce wcześniej niż się wszyscy spodziewali. Może nawet zbyt wcześnie, bowiem jeden z podróżnych (a trzeba dodać, że to zaprawiony w bojach weteran) na widok morza rysującego się na horyzoncie wypalił: "Tego tu wcześniej nie było!". Nie dowiedzieliśmy się jednak od niego co w tym miejscu było wcześniej a już po chwili nasze myśli zajęła wyłącznie Barcelona. W trakcie jazdy nadrobiliśmy ponad godzinę, więc wcześniej zatrzymaliśmy się przy restauracji, by napełnić żołądki ciepłą strawą. Kilkadziesiąt godzin bez normalnego obiadu to jednak sporo. Krótka sjesta (ole!) i w drogę. Dosłownie ostatnie kilometry. W zasadzie po chwili byliśmy już pod hostelem. Szybko udało się zameldować, tradycyjny prysznic w łazienkach przerobionych na krótko na koedukacyjne i pierwszy wypad w piękne, nasłonecznione miasto.

 

Niektórzy byli tak zniecierpliwieni przed zbliżającym się meczem, że postanowili od razu jechać na stadion, innym wystarczyła wizyta na Rambli. Po pierwszych zachwytach zebrała się większa grupa chętnych do wspinaczki na Tibidabo, więc i my udaliśmy się na najwyższy szczyt Barcelony. Bardziej cwana część wynajęła jednak taksówkę, by ominąć najbardziej strome podejście i gdy grupa maruderów spocona dochodziła na szczyt, pozostali witali ich wygodnie rozparci na krzesełkach. Nikt do nikogo pretensji oczywiście nie miał - przeciwnie - to była okazja do wspólnych żartów i uśmiechów. W końcu wszystkich połączył niesamowity widok na rozpościerającą się gdzieś daleko w dole Barcelonę. Najlepsze jednak wciąż było przed nami. Upojeni wspaniałą panoramą zapragnęliśmy więcej i po kilku minutach, w blasku zachodzącego słońca, podziwialiśmy krajobraz z wysokiej wieży kościoła zdobiącego Tibidabo. Zjechaliśmy wszyscy na dół na Ramblę a następnie każdy w mniejszych lub większych grupach poszedł w swoją stronę. Główna ulica miasta robi o tej porze roku niesamowite wrażenie. Wszędzie światła, neony, świąteczne pozdrowienia w kilku językach, choinka zdobiąca i tak już kolorowy targ La Boqueira. Świąteczny nastrój nie miał prawa nikogo w takim otoczeniu opuścić. Zachwyceni wróciliśmy około 22 do hostelu, by przygotować się na gwóźdź programu, czyli sylwestrową imprezę na ulicach miasta.

 

Plac Kataloński, który obraliśmy za swój cel, był otoczony z każdej strony barierkami, a ochraniająca go policja pilnowała, by nikt nie wnosił szklanych butelek. Na miejscu okazało się, że podobny pomysł miała spora liczba Polaków. Udało nam się jednak stanąć w samym centrum Barcelony, dokładnie po środku placu, by właśnie w ten sposób przywitać Nowy Rok. Trzy, dwa, jeden: Feliç Any Nou! Nie było co prawda fajerwerków, ale katalońska tradycja nakazuje częstowanie przyjaciół 12 winogronami, co łączy się z 12 uderzeniami dzwonu i 12 miesiącami w roku. Odśpiewaliśmy polskie sto lat, hymn Barcelony i w doskonałych humorach zeszliśmy Ramblą do pomnika Kolumba. Kilka pamiątkowych zdjęć i każdy wrócił do hostelu. Noworoczny poranek dość szybko powitał uczestników jubileuszowego wyjazdu. W Nowy Rok niewiele miejsc jest dostępnych, ale żądni zwiedzania Polacy oczywiście zapełnili sobie czas podziwianiem Montjuic czy odpoczynkiem na plaży. Niezawodna Rambla, mimo święta, i tak mamiła wszystkich otwartymi sklepami, więc nudzić się nie było sposób. Po obiedzie najbardziej wytrwała grupa zebrała się, by skończyć dzieło zaczęte jeszcze w Poznaniu. Na wspomnianym wizerunku Pepa postanowiliśmy umieścić kataloński napis: "Pep, aquestes llgrimes son un simbol d'nova historia del Barça", czyli "Pep, te łzy są symbolem nowej historii Barçy". 18 godzin pracy (w tym 3 jeszcze w Poznaniu), przy której bardzo pomocna okazała się nasza Clara - sercem za Barçą dziewczyna z Valencii. Od czasów pamiętnego Gran Derbi w trójmieście - bardzo dobra znajoma większości uczestników trójmiejskiego zlotu. Co ciekawe, bardzo dobrze mówi po polsku, a cukierki, którymi co chwila nas częstowała, dodawały nam sił niezbędnych do ukończenia prac (a te trwały aż do 7 rano, więc jej pomoc była nieoceniona). Oczywiście Clara zapowiedziała udział w kolejnych naszych zlotach, tak w Polsce, jak i Barcelonie, więc serdecznie pozdrawiamy i czekamy na kolejne spotkanie.

 

Pozwoliliśmy sobie jedynie na godzinę snu, bowiem tego dnia czekała na nas Botiga, z całym bogactwem swego inwentarza. Znów zostawiliśmy w sklepowych kasach kilka ładnych zer w walucie euro, jednak nikt nie żałował wydanego centa. Asortyment sklepu wzbogacony został o rzeczy nawiązujące do zdobycia przez Barcę 6 pucharów, popularne były kalendarze na 2010 rok, a wyjątkowym powodzeniem cieszyły się oczywiście nowe kolekcje ubrań. Botiga wypchana była tego dnia po brzegi, do kas stały kilkunastometrowe kolejki, jednak znajomości wyrobione przez wszystkie poprzednie wyjazdy pozwoliły nam skorzystać z przywileju i otwarto dla nas osobną kasę, by cała akcja przebiegła sprawnie i bezproblemowo. Po zakupach przyszedł czas na przygotowania do meczu. Jeszcze przed spotkaniem dwóch przedstawicieli FCBP udzieliło wywiadu redaktorowi BarçaTV, podczas którego opowiadali o fan clubie przed kamerami. Miłym wydarzeniem wieczoru było także spotkanie z dwoma niepełnosprawnymi chłopakami (ok. 17 lat), którym FCBP ufundowało mecz. Weszli na stadion z rodzicami i otrzymali w prezencie dwie domowe koszulki ze swoimi nazwiskami na plecach. To akcent, który pokazuje, że FCBP, podobnie jak Barcelona, działa pod hasłem "mes que una penya", a szczęśliwe miny tych dwóch młodych fanów Barcelony były wystarczającą nagrodą dla organizatorów.

 

Jeszcze przed meczem zorganizowano fiestę, podczas której celebrowano zdobycie sześciu tytułów przez Barcelonę. Na murawę wniesiono podest, na którym stanęli wszyscy piłkarze, sztab trenerski, działacze i przy akompaniamencie braw i hymnu, ogłuszani przez fajerwerki, tworzące wokół stadionu fantastyczne widowisko (rekompensujące w pewnym sensie niewybuchowego sylwestra), mogli się pochwalić katalońskiej publiczności sześcioma pucharami. Mimo zaskakującego remisu (1:1), nikt nie spuścił głowy w akcie zawodu. W tym dniu liczyła się tylko fiesta i świętowanie historycznych dokonań drużyny. Transparent dla Pepa wisiał przez cały mecz. 22-metrowe dzieło doczekało się nawet medialnych wzmianek.

 

Ostatni dzień spędzono na wolnych spacerach po mieście, zakupach na targu staroci przy porcie i podziwianiem straganów z ręcznymi wyrobami na Rambli. Bez pośpiechu, spokojnie, każdy poświęcał ostatnie godziny w Katalonii na ciche kontemplowanie miasta. Wymeldowanie z hostelu jak zwykle bezproblemowe. Zapakowanie bagażu do autokaru, jak i sama jazda znów obyły się bez niespodzianek. Humory dopisywały, więc zorganizowano dla chętnych konkurs wiedzowy. Pytania były trudne, jednak większości zawodników poradziło sobie i z nimi.

 

Atmosfera w trakcie całego wyjazdu dopisywała. Magiczna moc magicznego miasta miała okazję dopaść nowe ofiary. Widok z Tibidabo znów zaparł dech w piersiach, dachy budynków widziane zMontjuic znów sprawiły że czas zatrzymał się na chwilę, monumentalne Camp Nou dało kolejny raz tak wiele radości tym, którzy wiele lat czekali, by odwiedzić świątynię futbolu. Osoby, które dopiero pierwszy raz uczestniczyły w wyjeździe poprzysiągły sobie, że to nie była ich ostatnia wizyta w Barcelonie, a weterani i tak dobrze wiedzieli, że nie żegnają się ze stolicą Katalonii na długo. Krótkie "do zobaczenia" rzucone gdzieś między kamienice wystarczyło.
I tak niedługo znów się widzimy, kochana Barcelono.

 

AUTOR: Bambosh