Data31.03.201000:00 - 31.03.201023:59

MiejsceLondyn

KategoriaWyjazdy

Opis wydarzenia

Zaraz po losowaniu ćwierćfinałowych par Ligi Mistrzów, kiedy było już wiadomo, że przeciwnikiem FC Barcelony na tym etapie będzie Arsenal, wielu kibiców Barçy rozpoczęło poszukiwania biletów na pierwszy mecz w Londynie. Podobnie uczynił również zarząd FCBPolska, przesyłając do Klubu zgłoszenie jednoznaczne z wyrażeniem chęci wyjazdu na mecz. I choć jak to zwykle bywa, odpowiedź przyszła na tydzień przed meczem, cała pula biletów przeznaczona dla naszej Penyi została wykorzystana. Jednak biorąc pod uwagę lotnicze połączenia z Polski do Londynu, tańsze okazało się wykupienie przelotów, niż organizowanie wspólnego przejazdu autokarem.

 

Londyn, co zresztą chyba nikogo nie dziwi, powitał penyistów pochmurną pogodą. Jednak tego dnia nic nie było w stanie zepsuć świetnych nastrojów. Zgodnie z ogłoszeniem lokalnej Penyi, pierwsze kibicowskie spotkanie miało miejsce na wielkim placu w centrum miasta, wczesnym popołudniem. Setki koszulek i szali w bordowo-granatowych kolorach sprawiało, że uśmiech na twarzach przybyłych stawał się coraz wyraźniejszy. I po raz kolejny wydarzyło się to, co chyba stało się już stałym punktem wyjazdów FCBP na mecz. Na placu spotkaliśmy nikogo innego, jak samego Xaviera Baguesa - dyrektora departamentu socjalnego FC Barcelony, oddanego przyjaciela naszej Penyi. Serdeczne przywitanie, wspólne zdjęcia i kilka wymienionych uprzejmości… i lada moment oficjel zniknął gdzieś wśród tłumu. My natomiast rozpoczęliśmy nawiązywanie przyjaźni, bo takich wśród Barcelonismo nigdy za wiele. Od razu poznaliśmy się z bardzo sympatycznym, młodym małżeństwem, którzy prowadzili Londyńską Penye. Niedługo później stworzyliśmy kilkudziesięcioosobowy pochód kibiców i ze śpiewem na ustach udaliśmy się na południe miasta. Po ok. 20 minutach "głośnego" marszu dotarliśmy do średniej wielkości łodzi, zacumowanej na Tamizie, gdzie… swoją siedzibę miała Penya Barcelonista Londyn. Tuż przed wejściem, szerokim uśmiechem i uściskami dłoni powitał wszystkich ochroniarz. Z nieukrywaną ciekawością zeszliśmy w dół pokładu, gdzie naszym oczom ukazał się bardzo dobrze zaopatrzony bar, wokół mnóstwo zdjęć związanych piłkarzy i kibiców, a w oddali za stolikami rzutnik, swoimi obrazami przypominający najpiękniejsze akcje zawodników naszego klubu.

 

Jeszcze dobrze nie zdążyliśmy się rozejrzeć, a w głośnikach dał się słyszeć "Cant del Barça", który w kilka sekund został podchwycony przez wszystkich przybyłych. Głośne odśpiewanie hymnu i chwila dla siebie. Wszyscy zgodnie zdjęli kurtki chroniące tego dnia przed chłodem, gdyż tak temperatura na miejscu, jak i sama atmosfera były wystarczająco gorące. Miłym zaskoczeniem dla nas - przybyłych gości były świetnie wszystkim znane, katalońskie Estrelle, które były głównym napojem serwowanym w barze. Co więcej, nie zabrakło ulubionych barcelońskich bagietek z tradycyjną jamón! Gdy każdy nabrał nieco więcej sił, nastąpił dalszy ciąg miłych rozmów nie tylko na tematy piłkarskie. Wszystkie dialogi jednak sprowadzały się do jednego wspólnego- Barça. Wcześniej poznane szefostwo PB Londyn z niemałym zaciekawieniem słuchało o tym, jak Polacy jeżdżą na mecze, kiedy i gdzie się spotykają czy jak prowadzone jest samo stowarzyszenie. Oglądając z każdej strony nasze legitymacje członkowskie, wyrazili podziw i uznanie, że tak silna grupa kibiców potrafi trzymać się razem.

 

Na miejscu spotkaliśmy również kilku młodych ludzi z nieoficjalnej grupy - Supporters Puyol. Katalończyków, którzy chwilowo przebywali akurat w Anglii, nie mogło przecież zabraknąć na meczu. Ci również byli zainteresowani naszym kibicowskim życiem, a kiedy jeden z nich z dumą zaintonował popularne katalońskie powiedzenie: "lepiej być polakiem, niż madryckim psem". Uściskom nie było końca.

 

Nadszedł jednak czas, by udać się w kierunku Emirates Stadium, by odebrać bilety. Tym razem jednak zrezygnowaliśmy z metra, a korzystając z chwilowo lepszej pogody postanowiliśmy urządzić sobie mały spacer ulicami Londynu. Po dwóch kwadransach dotarliśmy do miejsca, który miał być dziś na dwie godziny stolicą piłkarskiej ligi mistrzów. 10 minut później wejściówki mieliśmy już w rękach, pozostało nam już tylko czekać na pozostałą część polskich kibiców, którzy mieli na stadion dotrzeć nieco później. Dlatego wspólnie zdecydowaliśmy, że najlepszą opcją na zabicie czasu będą odwiedziny oficjalnego sklepu Arsenalu. I choć brak schodów w środku z miejsca dał nam wygraną w "towarzyskim meczu sklepów klubowych", to trzeba przyznać, że żadnych gadżetów tutaj nie brakowało. Z ciekawszych, mniej lub bardziej oryginalnych, naszą uwagę przykuł… toster Aresenalu, pozostawiający na grzankach herb klubowy. Tego dnia jednak - i nie ma zresztą co dziwić - największym powodzeniem cieszyły się łączone szale obu klubów.

 

Na placu przed sklepem, ok. 2,5 godziny przed meczem zdążyła się już zebrać spora grupa fanów Blaugrany. Zachęceni głośnymi przyśpiewkami, również z przyjemnością zdecydowaliśmy się na rozgrzewkę gardła przed meczem. Gdy w końcu wszystkie nasze bilety zostały rozdysponowane, przeszliśmy w kierunku sektora gości. Podczas przechodzenia przez bramki panowało lekkie zamieszanie, ale jak się okazało to tylko pozory. Wejście tak na stadion jak i na sektor okazało się szybkie i sprawne. Sam nowy stadion Arsenalu sprawiał bardzo pozytywne wrażenie. Nasze miejsca - tuż za bramką przy samej murawie tylko potęgowały chęć przeżycia tego wielkiego widowiska.

 

Około pól godziny przed meczem na murawę wybiegli bramkarze Barçy wraz z trenerem, a kilka minut po nich wszyscy piłkarze - oczywiście wszyscy zostali ciepło przyjęci oklaskami przez ciągle wypełniających miejsca sympatyków drużyny przyjezdnej. O godzinie 19.30 (czasu lokalnego) ponownie dała o sobie znać angielska pogoda - na murawę oprócz deszczu zaczął padać mały grad. Najwyraźniej wystraszyło to miejscowych kibiców, którzy cofnęli się na wyższe, zadaszone sektory. Na szczęście jednak o 19.45, kiedy dał się słyszeć Hymn Ligi Mistrzów, niebo nad Emirates wypogodniało.

 

Emocje, jakie towarzyszyły nam podczas pierwszych kilkunastu minut są nie dopisania. Tysiące, ba! Miliony ludzi na całym świecie niedowierzaniem przecierała oczy, podziwiając przed telewizorami poczynania Barçy i heroiczne obrony Kanonierów. My jednak byliśmy tego świadkami na żywo i uczucia towarzyszące nam pozostaną w pamięci do końca życia. Dwie bramki Ibrahimovica wywołały wśród ponad czterotysięcznej grupy Cules niesamowitą radość. Wcześniej nie zawsze skuteczny Zlatan pokazał się jednak ze swojej najlepszej strony, którą mogliśmy podziwiać choćby podczas ostatnich, grudniowych Gran Derbi. Końcówka spotkania jednak nie okazała się szczęśliwa dla Barcelony, która straciła dwie bramki. Taki jednak wynik na wyjeździe, mając na uwadze rewanż na Camp Nou nie jest wynikiem najgorszym. Dlatego w mimo wszystko w dobrych nastrojach po końcowym gwizdku sędziego Bussaci, udaliśmy się do wyjścia.

 

Sam wyjazd, mecz, atmosfera, ludzie - wszystko to zawsze, bez względu na wyniki czy bramki zdobywane przez naszych pupili, będzie robiło na nas ogromne wrażenie. Możliwość spotkania się w gronie polskich kibiców przy okazji meczu FC Barcelony jest czymś niesamowitym. Wie o tym każdy, który za Barçą przebył już nie jeden kilometr. Wie o tym każdy, kto choć raz uświadczył zlotu z gronie FCBP. I przekona się o tym każdy, choć raz zasmakuje tych najpiękniejszych chwil z życiu każdego kibica.

 

Zatem do zobaczenia wkrótce! Do zobaczenia na bodrowo-granatowym szlaku!

 

AUTOR: Bambosh