Barcelono, przeproś!

 

Zanim zbliżająca się wielkimi krokami kampania 2015/16 rozkręci się na dobre, nie mogę oprzeć się pokusie publicznego wyznania, że piąty w historii Barcelony Puchar Europy przyprawił mnie o niesmak. Głównie dlatego, że z piłkarskiego tronu Barça zepchnęła Real Madryt, który przecież w tym roku miał dokonać bezprecedensowej obrony najbardziej prestiżowego w świecie futbolu trofeum (oczywiście, zaraz po Premier League). Ale to tylko jeden z powodów, który doprowadził mnie do prostego wniosku, będącego przy okazji wyraźnym apelem ku dziejowej sprawiedliwości - za berliński triumf Barcelona powinna przeprosić całą piłkarską brać.

 

Trzeba być wyjątkowo bezczelnym i nieznośnie upartym, aby tak ostentacyjnie zamachnąć się na wszystkie możliwe do zdobycia trofea (i to drugi raz w historii!). Gdyby Barça faktycznie była „więcej niż klubem”, wówczas wyrzekłaby się sportowej łapczywości i miłosiernie odstąpiła jednemu ze swoich rywali np. Puchar Króla. To by dopiero był pokaz ujmującego miłosierdzia! Oni w nas kamieniem, a my w nich chlebem! Ot, kolejny dowód na (rzekomo) wyjątkowe wartości Blaugrany. Dość już przecież ostatnio się nawygrywała, tak na krajowym, jak i międzynarodowym podwórku. Ligę Mistrzów to wręcz podle sobie zawłaszczyła, bo od sezonu 1992/93 najbardziej prestiżowe rozgrywki świata (naturalnie, zaraz po miłościwie nam panującej Premier League) wygrywała rekordowe 4 razy (podobnie jak Królewscy), przed Milanem (3 triumfy), Bayernem Monachium (2) i Manchesterem United (również 2). W zakończonej niedawno edycji Ligi Mistrzów Blaugrana odprawiła z kwitkiem mistrzów Holandii, Cypru, Anglii, Francji, Niemiec i Włoch. Barcelono, światu należą się przeprosiny.

 

Podstęp goni podstęp

 

A to wszystko przy wydatnym udziale oziębłych hipokrytów, których cherubinkowate, kaznodziejskie wręcz twarze skrywają niezmierzone pokłady cynizmu. Ot np. taki Andrés Iniesta. Wygląd pensjonariusza domu spokojnej starości to jedynie zmyłka, zmyślny kamuflaż. Kiedy ty zastanawiasz się nad jego boskimi niemal przymiotami, on w tym czasie asystuje przy golach w aż trzech ostatecznych meczach Ligi Mistrzów. Co więcej, to pierwszy Europejczyk w historii, który wygrał 7 finałów wielkich futbolowych imprez (mistrzostwa świata w RPA, dwukrotnie mistrzostwa Europy i 4 finały Champions League). I gdyby tylko triumfował, np. przy sporym udziale sędziowskiej pomocy lub wskutek porażającej słabości podstawionego rywala. Co to, to nie, Iniestę ogłaszano zawodnikiem meczu w finałach mundialu, Euro oraz Ligi Mistrzów. Tego już za wiele. Iniesta powinien przeprosić.

 

Barcelona ma takich kilku. Kolejnym przykładem wcielenia zła i fałszu jest niejaki Leo Messi. Tu podstęp goni podstęp (kosmita, nadczłowiek?), bo przecież żaden „zwykły” śmiertelnik nie jest w stanie wykręcić liczb porównywalnych z dokonaniami Argentyńczyka z kampanii 2014/15. Dla przypomnienia - 57 gier, 58 goli, 27 asyst, średnio 1,02 gola na mecz, 85 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej i 6 hat-tricków. I tutaj znów dochodzimy do genialnej w swojej przenikliwości dekonspiracji. Otóż warto zwrócić uwagę na fakt, że w berlińskim finale Messi nie strzelił gola. Ba, nie wyścibolił choćby marniutkiej asysty. Dla niepoznaki i zmylenia tropu pokusił się jedynie o 10 dryblingów, o jeden mniej niż 27 pozostałych aktorów sobotniego widowiska razem wziętych.

 

Atak na butelkę

 

A mówili, że w Berlinie niby znów był decydujący! Najwyraźniej kataloński obóz ponownie próbował narzucić fałszywą narrację okołomeczową. Czy pamiętacie haniebny atak Messiego na plastikową butelkę z wodą? Co musiał czuć kibic, który wniósł niczemu winną przecież butelczynę na jedną z trybun Mestalla? Bidulek. Wówczas barcelonismo szeroką ławą stanęło w obronie bezczelnego agresora, podle insynuując, że to wspomniany fan Valencii był w tym starciu stroną inicjującą zaczepkę. Na szczęście, już w chwili zaistnienia przykrego incydentu, stosowną interwencję podjął David Fernández Borbalán, który wlepił „Atomowej Pchle” żółtą kartkę. Leo, ciągle czekamy na przeprosiny.

 

Także dlatego, że w sezonie 2014/15 zasłynąłeś z obsesyjnego wręcz głodu futbolówki. Warto wspomnieć, że w poprzedniej kampanii Messi skradł piłkę rywalom 62 razy. Dla porównania, w zakończonej niedawno rozgrywce, Argentyńczyk zanotował aż 169 odbiorów.

 

Mimo wszystko, wydaje się, że to nie Messi jest w katalońskim piekiełku najgorszy. Najtrudniej bowiem znieść Neymara Júniora, który zanim na dobre wytarł spod nosa matczyne mleko, zdążył opryskliwie odrzucić zaloty Los Blancos. I żeby on tylko na tym poprzestał! Nie dość, że dołączył do skażonej tupeciarskimi zwycięstwami szatni Barcelony, to jeszcze w drugim sezonie w Europie wspiął się na poziom prawdziwego cracka. Pal licho 39 uzbieranych goli, mniejsza o 11 asyst. Szczytem wybitnej impertynencji są te jego dryblingi, sztuczki i triczki, serwowane zwłaszcza przy prowadzeniu Dumy Katalonii. Słusznie oburzali się piłkarze Atlético Madryt (brawo Gabi!) oraz Athletic Bilbao (brawo Iraola!), wszak nie godzi się pokazywać swojej sportowej wyższości. W trosce o wysoką jakość futbolowego widowiska należy piętnować przesadnie zuchwałe harce, nie zaś agresywną, a momentami nawet brutalną grę. Neymarze, pamiętaj o przeprosinach.

 

Co tam u dzieci?

 

I oni się potem dziwią, że działa naczelnych krytyków wycelowane są w stolicę Katalonii (jakby z madryckiego kierunku). Spróbował się z nimi zakumuplować Antonio Mateu Lahoz, sędzia sympatyczny, fachowy i daleki od pchania się na afisze. Otóż przy okazji El Clásico na Camp Nou rozkosznie zagadnął on Gerarda Piqué o zdrowie jego dzieci. Nic to, że lewym skrzydłem Królewskich gnał akurat z piłką Cristiano Ronaldo. Nic to, że o podobnie niewinną, frywolną pogawędkę pokusił się tego wieczoru także Képler Laveran Lima Ferreira, dżentelmen w każdym calu, szerzej znany jako Pepe. I co? Zamiast uprzejmej odpowiedzi piłkarza, pokorne i szlachetne madridismo otrzymało wylane następnego dnia podejrzenia o próbę dekoncentracji i zmącenia spokoju Geriego. Niewdzięcznicy! Nie dziwota zatem, że w Berlinie - w przeciwieństwie do ubiegłorocznego finału - nie zjawił się ani król Hiszpanii, ani też jej premier (a macie obuchem w łeb, posypały się kary za estelady i gwizdy na hymn podczas finału Copa del Rey; nic to, że ostatnia sankcja za zakłócanie jego odegrania miała miejsce w 1925 roku, akurat pod światłym panowaniem Primo de Rivery). Kto by chciał mieć do czynienia z takimi sobkami? A gdy UEFA umożliwiła im pojednanie z Luisem Figo, to zapalczywie wystosowali oficjalny protest. Piqué, światu należą się przeprosiny, także - a może przede wszystkim? - za 23 zdobyte dotąd puchary. Katalończyk to trzeci najbardziej utytułowany obrońca w historii futbolu. I pomyśleć, że w trudnych dla 28-latka chwilach, zamiast przyłączyć się do nośnej fali krytyków, zdecydowałem się na jego obronę. Wstydzę się tego, przepraszam, dając dobry przykład piłkarzom Barçy. Podobnie, jak niełatwo jest mi przyznać, że na początku przygody Luisa Enrique z trenerską ławką na Camp Nou, ośmieliłem się wieszczyć nadchodzący sukces. Wykrakałem.

 

A przecież miało być tak pięknie! Wraz z ubiegłorocznym triumfem Realu, kibicowsko-dziennikarsko-ekspercka brać wieszczyła początek madryckiej ery, zagrożonej jedynie przez najazd wyspiarskich mocarzy (z pełnym poszanowaniem). Tymczasem od 2000 roku hiszpańskie kluby wygrały w sumie 13 europejskich pucharów (Liga Mistrzów wraz z Ligą Europy/Pucharem UEFA). Przedstawiciele drugiej w tej klasyfikacji Premier League zanotowali raptem 5 zwycięstw, zaś włoskie kluby triumfowały trzykrotnie. Barcelono, przeproś.

 

A na koniec - wreszcie - coś na poważnie. Piłkarze, trenerzy, członkowie sztabu szkoleniowego, pracownicy i kibice Barçy - wszyscy jesteście pieprzonymi szefami. Dziękuję za tę wspaniałą podróż, to był wyjątkowy sezon.

 

Aha, ja również chciałbym w tym miejscu podziękować Kevinowi Roldánowi.

 

Mateusz Bystrzycki